piątek, 28 lutego 2014

dobrý deň

Wczoraj miałam naprawdę dobry dzień. Dobry dzień jest wtedy, kiedy udaje mi się uniknąć bycia mimowolnym słuchaczem. Mogę czerpać wtedy z tego, co czerpania jest warte i nic owego czerpania nie zaburza. Dość powiedzieć, że było bardzo ciepło, słonecznie i ani trochę nie padało, a dzień wcześniej byłam przekonana, że pora deszczowa rozhulała się już na dobre. Druga rzecz to pączki. Już sobie planowałam ponarzekać trochę, że cały internet wręcz ocieka tłuszczem ze smażenia, a że ja tutaj w Rwandzie ewentualnie mogę sobie spróbować... przypomnieć jak smakują. A tu masz - siostry zrobiły! Pyszne, z dżemem truskawkowym. I dostaliśmy całą michę. Zjadłam dwa po południu i dojechałam na nich do dzisiejszego śniadania. Zatem polska tłusta tradycja zaliczona.

Kolejna dobra rzecz to świeżutka, pachnąca, nie-tłusta (bo jedynie trzymiesięczna) wiza w paszporcie. Sama po nią pojechałam! To znaczy pojechałam z Kjubem, ale ja prowadziłam. Zaczyna mi się podobać jazda terenowa! Boję się, że jak wrócę do Polski, to przestanę w ogóle jeździć, bo mi będzie wrażeń brakowało na naszych wcale nie gładkich asfaltach. ;)

Na zaliczenie wczorajszego dnia do dobrych złożyła się też moja kolejna wizytacja na lekcji pierwszej klasy szkoły drugiego stopnia, popularnie zwanej klasą siódmą. Tym razem była to lekcja fizyki, na której przeprowadzane było doświadczenie, dzięki któremu otrzymana została masa i objętość powietrza z piłki futbolowej, jednej z tych, które tu ze sobą przywieźliśmy. A wszystko po to, żeby obliczyć jego gęstość. Super sprawa - nie przypominam sobie, żeby mi się tak kiedykolwiek podobały lekcje fizyki...

Bardzo ważna dobroć na liście wczorajszych dobroci, to nasze wolontariackie luźne wyjście "na wioskę". Monika, wolontariuszka ze słowackiej pomocy, pracująca w Kibeho jako nauczycielka zawodu: gospodyni domowa, pokazała nam swoją "działkę". Również dosłownie, bo poza gotowaniem, szyciem ubranek dla dzieci czy robieniem mydeł z oleju palmowego, wraz z tutejszymi kobietami uprawia kilka poletek z kukurydzą, słodkimi ziemniakami, kapustą i innymi niezbędnymi do życia płodami ziemi. Piękna rzecz. Szkoda tylko, że niedoceniana. Monika codziennie przychodzi do pracy, z której nie czerpie żadnych materialnych korzyści, jest tutaj dla tych kobiet, żeby pomóc im się rozwijać, a ich zwyczajnie nie ma. Albo jest garstka. To wszystko powinno hulać, bo są ku temu możliwości, ale niestety - ledwo przędzie. Ja się pytam: dlaczego? Nasuwa mi się prawdopodobna odpowiedź, ale o tym przy innej okazji. Następnie razem z Moniką udaliśmy się do Regina Pacis - domu pielgrzyma znajdującego się w pobliżu sanktuarium - posiedzieć przy butelce ulubionego napoju w świetle zachodzącego słońca. 


Dziś natomiast znów słuchałam różnych rzeczy.
Dlatego o dziś nie napiszę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz