Usilnie staram się zachwycić pięknem tego, co widzę siedząc na ganku
dziewczęcego internatu. Otwieram uważnie oczy. Jestem świadoma tego piękna, ale zachwyt nie
przychodzi łatwo. Walczę o choćby ochłap, namiastkę ucieczki od tego, co nieuniknione. Powoli zaczynam się dusić słowami niewypowiedzianymi na głos. Półszeptów mam już po dziurki w nosie. Gęstniejąca atmosfera paraliżuje moje ruchy i zamyka powieki. Odpływam. Chciałabym umieć zamknąć uszy i prawdziwie ujrzeć. Zobaczyć prawdę, którą ktoś widział kiedyś gdzieś pośrodku. Gubię się już w domysłach, dociekaniach, donosach, dowodach. Chcę odpowiedzi, odpowiedzialności, odreagowania. Nie chcę odwetu. Boję się, że jednak będzie. Nieuniknione ma to do siebie, że w końcu się wydarza.
Jestem bezradna.
Ty nie jesteś. Bo Jesteś. I jesteś w stanie odwrócić bieg i przywrócić zachwyt.
Błagam.
Azariasz już do nas wrócił. Jest na lekach, opiekuje się nim jego starszy brat. Byli dziś w szpitalu psychiatrycznym. Jutro znów tam jadą poszerzyć doktorowi ogląd sytuacji. O ile rzeczywiście najważniejszy będzie Azariasz, a nie urażona duma jednych, drugich czy trzecich. Ślepi są ci, co widzą. Niewidomi widzą dużo więcej.
Bądźcie jak dzieci, a nie ich kosztem.
hej
OdpowiedzUsuńNie wiem dobrze co się wydarzyło, ale mam wrażenie, że dobrze wiem, co czujesz w środku... Martyna
OdpowiedzUsuń