niedziela, 16 lutego 2014

Piłka w grze!

Pisałam Wam już o tym, że nasze dzieciaki są super? No bo wiecie, one naprawdę są świetne.
Dziś rano wybraliśmy się z szesnastką chłopaków do Księży Marianów, do Nyarushishi, jakieś trzy kilometry od nas. Tu na wieść, że wybieramy się grać w piłkę do Nyarushishi skacze się z radości. Skacze się dwa razy wyżej na wieść, że wybieramy się tam samochodami. Nie ma problemu z tym, że Eucharystia u marianów będzie w języku francuskim. I że trzeba wziąć ciuchy na przebranie, bo w kościelnych przecież nie będziemy grać. Przebieranie polega na tym, że ubieramy wszystko na siebie, czyli wyglądamy, jakbyśmy szli do kościoła, po czym zdejmujemy wierzchnią warstwę, co oznacza, że możemy iść grać; następnie po skończonej grze przebieramy się w kościółkowe - czyli z powrotem: na te, w których graliśmy, ubieramy te, które wcześniej ściągnęliśmy. Można? Można. Tym sposobem nie martwimy się o to jak położyć i gdzie zostawić, żeby potem nie pomylić i nie zapomnieć. No i nie trzeba tego wciąż nosić w rękach. Marcin wziął Toyotę, a do niej Zosię (polską wolontariuszkę uczącą m.in. matematyki) i trzynastu chłopaków; ja prowadziłam Maluszka (!), do którego zmieścił się jeszcze Kjub i trzej najmniejsi chłopcy. Jazda była krótka, ale bardzo dla dzieciaków atrakcyjna: rzucało, podrzucało, wiało w twarz i warczało. Na miejscu byliśmy przed 10, więc mieliśmy dobrą godzinę na to, żeby się wyszaleć na boisku z nowiuteńką piłką przywiezioną z Polski. Ja i Kjub staraliśmy się dokumentować to szaleństwo. :) Patrząc na biegających z piłą chłopaków nie chciało się wierzyć, że są niedowidzący, a niektórzy z nich zupełnie niewidomi!
Po skończonej grze (wynik 2:2), chłopcy zostali poczęstowani przez br. Łukasza wodą do mycia i picia. Następnie wszyscy udaliśmy się na Eucharystię, a po niej bracia marianie, br. Leszek i br. Grzesiek przywitali nas i oprowadzili po ich terenie. Widzieliśmy wielką rzeźbę Chrystusa miłosiernego, wykonaną przez meksykańską artystkę Gogy Farias i podarowaną braciom na misję przez Amerykanów. Marcin, Kjub i br. Grzesiek pomogli chłopakom wejść na postument, żeby też mogli zobaczyć
Ciekawa jestem, jak im sie podobała...
Do domu wróciliśmy inną drogą, żeby było jeszcze więcej frajdy z zarzucania i podrzucania. :) Ich uśmiech i radość z tych najprostszych rzeczy są dla mnie tu najważniejsze. Wszystko inne - problemy, które zawsze się znajdą, lubienia i nie-lubienia, interesy, nielojalność, narzekania, nieuczciwość, nieopamiętanie - są niczym, przy uśmiechu dziecka, które może się do ciebie przytulić.

Dzisiejsze przedpołudnie było niesamowite!
A po południu... czekały nas kolejne atrakcje! Powitalno - pożegnalny (Marcin wyjeżdża już za tydzień) występ wszystkich dzieci, którym to występem chciały podziękować także Wam, czytającym to, co tu opisuję, za  Wielkie Serce, jakim je obdarowaliście i wciąż obdarowujecie. One naprawdę doceniają to, że mogą spać na łóżkach, umyć się codziennie, uczyć się w szkole, że mają ładne ubrania, mają buty i zabawki. I że mają co jeść. Spacerując po okolicy spotykam mnóstwo dzieci, którym jest dużo gorzej, niż naszym podopiecznym. Bardzo mi ich żal. Ale wiem, że gdyby nie siostry i ich inicjatywa, naszym dzieciom byłoby jeszcze gorzej. Bo dzieci niewidome są wstydem dla rodziny, bo są obciążeniem, bo są bezużyteczne. No chyba, że wyśle się je na żebry. Czasem sobie myślę, że gdyby nie to, co tu się dzieje, wiele z nich mogłoby już nie żyć. I wtedy wiem, że jestem we właściwym miejscu.

P.S. Występy zawzięcie nagrywałam aż do wyczerpania baterii. Pokazywać będę po powrocie do Polski! :)

1 komentarz: