piątek, 31 stycznia 2014

Czekolada na afrykańskie smutki

Ostatnie: czwartek i piątek. Ta ostatnia "ostatniość" wszystkiego jeszcze mnie nie przytłacza, ale miewam już przebłyski świadomości, że jednak bardzo wiele tu zostawiam; że tu się dalej będzie wszystko toczyć, ale beze mnie - bez mojego udziału, mojej opieki, kontroli, bycia w gotowości...Że będąc tam, tak daleko, będę tęsknić. Trochę mi o tym przypominają ci, którzy rozpoczęli już proces żegnania mnie dając mi coś, co sprawi, że będę o nich pamiętać. I tak dostałam już trzy czekolady - jedną nawet z piękną siostrzaną dedykacją; i masło shea do ust - do częstego użytku, żeby często pamiętać. Co do masła - ono wraca tam, skąd pochodzi, więc się nie martwię, natomiast czekolady...pewnie zjem je wszystkie w drodze, bo przecież upały im szkodzą. Niemniej jednak każdy z tych prezentów wzruszył mnie bardzo - dostawanie jest super. :) Najpiękniejsze wtedy, gdy jest skutkiem dawania z miłością. O tym dawaniu jeszcze będzie innym razem, pewnie niejednym. A na razie skupić się muszę na ciągle nieposprzątanym pokoju i niespakowanych bagażach.

Do następnego.

środa, 29 stycznia 2014

Ścieżka i lampa

Ostatni wtorek. Ostatnie Alternatywne Spotkanie - nie pożegnałam się ze wszystkimi, bo jednak nie ostatni raz się widzieliśmy - wpadli na szalony pomysł odprowadzenia mnie kawalkadą na lotnisko! Jeszcze będę miała pożegnanie na skalę bohatera narodowego, gwiazdy sportu lub prezydenta (?) Miło! :) Jak zwykle jest we mnie poczucie, że nie zasługuję na coś takiego i, że weźcie się w ogóle nie wygłupiajcie. Ale walczę z tym i uczę się przyjmować takie dobre gesty.
Teraz trochę o duchu. A może o Duchu? Kurczę, dziwna sprawa. Niby Go brakuje, a przecież dzisiaj ewidentnie był. I czy to w ogóle jest tak, że u jednych On jest, a u innych nie? Jak można komuś zarzucić, że Go nie posiada? Że się na Niego nie otwiera - może tak, ale że nie posiada? Duch przenika wszystko, nie ma miejsca, nie ma czasu, nie ma przestrzeni, wymiaru, gdzie by Go nie było. A jednak czasami Go nie czuć. Jestem. Oświetlam ci drogę.

Ostatnia środa. Ostatnie godziny pracy. Ostatnie wskazówki dla Oli i sprawdzian z jej znajomości wszystkich Biedronek, Pszczółek, Motylków, Żabek, Maków, Słoneczników i Świetlika. Poradzi sobie, prawda? Prawda. Jej drogę też oświetlam.  Ostatnia przedszkolna, przedwyjazdowa wypłata... Jeden z ostatnich obiadów w gronie rodzinnym. Potem ważna rozmowa, gdzie wszystko co zawiłe i nierówne, zostało wybaczone.
I WIELKIE pakowanie. Próba sił, miejsca i ciężaru. Setki oderwanych metek i pootwieranych opakowań z tabletkami. Mamy tyyyyyle rzeczy, bo ludzie mają serce. WIELKIE. Dzięki.



Słowo "z ręki" na dziś: Prz 3, 3-6. Monia :*
Wyrównam je, i rozświetlę.
Wyrówna je, i rozświetli.





poniedziałek, 27 stycznia 2014

Wszystkie moje źródła

Ostatni poniedziałek w Krakowie. Pierwsze przymiarki walizkowe i bałwan z suchego śniegu zrobiony z Frankiem na podwórku w ramach przerwy w przygotowaniach i zwykłej troski o dziecięcą rozrywkę. A w głowie ciągle Ukraina i RCA i nieustannie powracające pytanie o źródła tego zła, na przemian z tym, gdzie ja zmierzam, dlaczego i przez kogo.

I jeszcze coś.
Jeśli czeka mnie tam trud, już wiem w jakiej intencji go ofiaruję. Są takie chwile w życiu ludzi, kiedy wydaje im się, że pewne sprawy zabrnęły za daleko i nie ma już powrotu do normalności. Wszystko staje się przeciwnikiem, nawet to, co z gruntu swej natury jest wcieleniem niewinności. Brakuje już nadziei, a to podobno ta, co umiera ostatnia. Niestety, umarła. Pustka, nic już nie ma.
Nic poza Tym, który wszystko może wskrzesić.



Dzisiejsze Słowo "z ręki": J 15, 7. Dzięki Anusiak! :*
JUŻ DAWNO.







niedziela, 26 stycznia 2014

Jeszcze tydzień, a potem jeszcze dwa miesiące, a potem jeszcze cała reszta

Jeszcze Kraków. Widmo siedmiu dni wypełnionych różnego rodzaju przygotowaniami, z niedosprzątanym pokojem i niedopiętym planem działania, z niedoinformowaną do końca Agatą, i z niemożnością pożegnania się ze wszystkimi. Za siedem dni wyruszam. Udaję się na podbój niedawno odkrytego w sobie lądu o roboczej nazwie "chęć pomocy potrzebującemu człowiekowi bez oczekiwania czegokolwiek w zamian". No dobra, trochę przesadziłam z tym nie-oczekiwaniem, ale jak już wspomniałam, nazwa jest robocza. Uściślijmy: owo "cokolwiek" odnosi się do "dóbr materialnych". I gra.

Moja szarża potrwa dwa miesiące. Mam nadzieję, że uda mi się zająć jakąś część terytorium i wytrzebić z niego wszelkie lęki.

I że na całą resztę  pozostanie nadzieja na jeszcze więcej.

Słowo "z ręki" na dziś: Lb 6, 24-24. Dzięki Izu! :*
No i jak tu nie brnąć w to dalej? :)