piątek, 7 lutego 2014

Rzecz o tutejszej rzeczy-wistości.


Jestem tu już czwarty dzień, więc opowiem Wam trochę o tym, co widzę i przeżywam na co dzień.
Instytut w Kibeho znajduje się w pięknym miejscu, w prowincji Butare, na południu Ruandy. Położony jest na wzgórzu, z którego roztacza się widok na sąsiednie, jemu podobne; wszystkie w kolorach soczystej zieleni bujnej roślinności i ceglanej czerwieni tutejszego podłoża. Na ogrodzonym terenie instytutu mieści się kilka zabudowań: klasztor sióstr, dwa internaty, budynek gospodarczy z pralnią i kuchnią, i tzw. "stara" szkoła, w której znajduje się biuro i internat oraz sale lekcyjne maluchów. Stara, ponieważ jest też nowa - zaraz za murem, w której dzieci już się uczą, choć to wciąż plac budowy. Domyślam się też, że poniżej tych zabudowań, które są mi już znane, znajduje się jakaś obora, bo z opowieści wiem (i z racji pysznego sera i masła codziennie na stole), że mają tu krowę i cielęta. Ciągle wybieram się, żeby je zobaczyć. :) Poniżej klasztoru znajduje się pole z siostrzanymi grządkami, które również obfitują w nasze codzienne pożywienie. My, wolontariusze (aktualnie jest nas siedmioro) posiłki jadamy w budynku gospodarczym - mamy tam swoją jadalnię z lodówką i wszystkim innym, czego potrzeba, z racji sąsiedztwa z kuchnią. W kuchni pracuje kilka kobiet, tzw. Mam (widuję też czasem mężczyzn) a szefuje im Mama Bernadetta, która już przy przywitaniu zdążyła powiedzieć mi, że mnie kocha. Moje imię jest częste w jej rodzinie i ona sama chyba ma tak na drugie lub trzecie, więc jasna sprawa, że czuje tę bliskość. :)
Prawie każda pozdrowiona tu osoba próbuje nauczyć nas czegoś nowego w języku kinya. Na razie znam kilka podstawowych słówek: pozdrowienie dopołudniowe i popołudniowe, "dziękuję", "tak" oraz "biały" i "biali". Oni się tu bardzo cieszą, kiedy ów biały (umuzungu) powie coś do nich w kinya, więc postanowiłam nie ustawać w nauce! Zobaczymy ile jestem w stanie nauczyć się przez dwa miesiące.
Tutejsi ludzie bardzo lubią też śpiewać. Właśnie teraz siedzę sobie w swoim pokoiku, i zza drzwi słyszę śpiew pani sprzątającej internat, która nuci wciąż jakąś ładną melodię (trochę przypomina mi jedną z polskich kolęd - nie wykluczone, że nią jest). Dzięki temu czuję się trochę jak u siebie na Garncarskiej, bo tam też często słyszę śpiewy, choć ostatnimi czasy w zgoła innym repertuarze. ;)
Sióstr jest tutaj pięć, cztery Polki i jedna Ruandyjka: najstarsza - s. Rafaela, dyrektor szkoły - jest tu od początku, bardzo znana i szanowana w okolicy i prawdopodobnie też w całej Ruandzie; s. Fabiana, szefowa pod nieobecność s. Rafaeli;
s. Bogusława, zajmująca się edukacją i s. Bogumiła, dbająca o zdrowie dzieciaków - obie dość "świeże", przyjechały tu jesienią zeszłego roku; oraz s. Hiacynta, ruandyjska postulantka.
Dzieciaków jest mnóstwo i właściwie, jeśli aktualnie nie są na lekcjach, lub nie ma jeszcze ciszy nocnej, wciąż je słychać. :) One też śpiewają, puszczają muzykę, bawią się lub odrabiają lekcje (co też jest równoznaczne z hałasem, bo część z nich, ci zupełnie niewidomi, odrabiają lekcje na maszynach brajlowskich). Codziennie rano o szóstej budzą mnie krzykami i śpiewami, wychodząc na Mszę do pobliskiego kościoła. :) Jeszcze nie udało mi się z nimi wybrać, bo chyba wciąż odsypiam podróż i zmianę klimatu, ale zamierzam w niedługim czasie to uczynić.
Naszą pracę zaczynamy w sobotę. Będziemy mieć trzy razy w tygodniu zajęcia z nauczycielami. Tak to będzie wyglądać w tym miesiącu. A w marcu może spróbujemy popracować z dziećmi i poobserwować, jak sprawdzają się nauczyciele. Piece już są ustawione, pozostaje tylko je podłączyć, ale najpierw trzeba kupić więcej kabli i pasujące wtyczki.

Powoli się rozkręcamy! :)

4 komentarze:

  1. Wniosek: plusem bycia siostrą zakonną jest to, że można sobie wybrać odjechane imię :) Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  2. W rzeczy samej :) I jeszcze małe sprostowanie: s. Bogusława jest wicedyrektorem szkoły(czyli zastępczynią s. Rafaeli) a nie s. Fabiana - jak to mogło być zrozumiane. S. Fabiana natomiast ma pieczę nad pracownikami - nazwijmy ich - fizycznymi (kuchnia, pralnia, ogród, itp.) a s. Bogumiła, poza tym, że rzeczywiście dba o zdrowie dzieci (jak każda inna siostra tutaj) to ogólnie rzecz biorąc jest "tą od internatów". :) Teraz dopiero Wam namieszałam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepiej zapamiętać, że są tam po prostu siostry o dziwnych imionach, co się zajmują całym Kibeho :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Całym instytutem dla niewidomych, tak. W samym Kibeho, z racji iż jest to miejsce objawień, dzięki którym wybudowano tu sanktuarium, do którego przybywa masa pielgrzymów, jest przynajmniej 5 żeńskich zgromadzeń zakonnych. Ja o tylu już słyszałam, a możliwe, że jest ich jeszcze więcej. Nie ma dnia, żeby nie spotkać jakiejś siostrzyczki! Poza tym są jeszcze pallotyni, którzy sprawują pieczę nad sanktuarium.

      Usuń