poniedziałek, 9 listopada 2015

Didianne

Wyobraź sobie, że jesteś rodzicem.
Wyobraź sobie, że Twoje dziecko uczy się w szkole z internatem i nie widujesz go na co dzień.
Wyobraź sobie, że zbliża się zakończenie roku.

A teraz wyobraź sobie, że to dziecko, to już nie Twój problem - nie odbierasz go z umówionego miejsca, nie zabierasz ze sobą do domu na wakacje, nie odbierasz telefonów ze szkoły.
Potrafisz?

No właśnie.

Didianne.
Dziesięcio- może jedenastoletnia dziewczynka z umówionego miejsca spotkania w Kigali wróciła do Kibeho. Pół dnia niewygodnej jazdy w zatłoczonym busie tylko po to, by się przekonać, że jest niechciana/niekochana/zapomniana/jest ciężarem. Drugie pół z powrotem. Bezgłośny płacz. Wielkie łzy.  I tylko głębszy oddech co jakiś czas.
Póki były jeszcze szóste klasy, Didi potrafiła na chwilę zapomnieć. Superowe starsze koleżanki zaopiekowały się Małą jak swoją młodszą siostrą. Niestety - i one wkrótce wyjechały.
W internacie dziewcząt zostałyśmy same - ja i smutna Didi. Żeby choć trochę pocieszyć Małą podarowałam jej czapkę z daszkiem i trzy cukierki. Pierwszego wieczoru Mała nie chciała nawet przebrać się w piżamę, przeczuwając samotną noc bez koleżanek obok. Sytuację uratował komputer z internetem i internet z bajkami w kinyarwanda (ciężko było coś znaleźć, ale ostatecznie się udało) . Razem z Doro usypiałyśmy trzęsącą się ze smutku Didi. Usnęła z cukierkami w dłoni.
Rano obudziły mnie odgłosy krzątania. Popatrzyłam na zegarek - 5:30. Wstałam, wyszłam z mojego pokoju i zobaczyłam Didi w pełnej gotowości, przebraną, w podarowanej czapce na głowie. Zobaczyłam pięknie zaścielone łóżko, poskładane rzeczy i... trzy cukierki w dłoni. Mała była gotowa na nowy dzień.
Następnego wieczoru usypianie udało się już bez bajek.
Wystarczyła nasza obecność.








środa, 4 listopada 2015

ja już tęsknię!

Ach, zatem...

DZIECI.

...dowiaduję się, że kochają mnie jak ryba wodę.
...przytulają się za każdym razem, gdy mnie widzą (słyszą).
...mówią do mnie w kinya z nadzieją, że tym razem zrozumiem i (co gorsza) odpowiem też w kinya.
...obiecują, że będą dzwonić z wakacji (jeśli tylko dam im swój numer).
...nazywają Ciocią, Siostrą lub Weroniczką (Weronitką właściwie, haha), a także Wero, lub też (częściej) Welo, co powtarzane kilka razy pod rząd daje Lowe, uhuhuuu <3
...prawią komplementy. =)
...uśmiechają się.
...pożyczają parasole.
...podają rękę na powitanie i nie puszczają lecz ciągną mnie za sobą. (kocham to!)
...głaszczą moje włosy. (uwielbiam:))
...z wdzięczności oddają mi swoje lizaki (!).
...zapraszają do swoich pokoi na wizytę, tak żeby posiedzieć i pogadać o głupotach.
...a potem odprowadzają mnie (eskortują wręcz!) do mojego pokoju.

Niestety.
Dziś z samego rana większa część z nich pojechała już do domu. Zostały jedynie szóste klasy, które piszą jeszcze państwowe egzaminy - pojadą w piątek, jak już będzie po wszystkim.
Zaczynają się wakacje!

Odpoczniemy.
I zapłaczemy się na śmierć.


Wszyscy gotowi skoro świt!

Uziel z wałówką na drogę. Sweeeeet :)

Julien - nasz kongijczyk; inicjator mówienia do mnie per "Weronitka" :)

Fabrice - czeka go dłuuuga droga do domu. Ale przecież trzeba wyglądać przyzwoicie!
S. Bogumiła też chce na wakacje! ;)

Djanathi - nasza piękna muzułmanka o różowych oczach! (musicie uwierzyć mi na słowo ;))

Erikowi udało się usiąść koło kierowcy. Hurra!

Błogosławieństwo w postaci porządnej ulewy otrzymały najmłodsze dzieciaki, których bus zepsuł się gdzieś po drodze i musiały czekać na samochód zastępczy


Doro dzielnie walcząca z oporem materii...

Widzimy się za dwa miesiące!!!