wtorek, 4 marca 2014

to jest ważne

Rozbraja mnie uśmiech na ich twarzach. Wiadomość o wyjściu do Nyarushishi powoduje niemałe poruszenie. Tym razem idziemy pieszo. Zgłasza się 35 osób! Ostatecznie idzie 39. Wychodzimy o 8:30, co w praktyce oznacza dziewiątą. I tak jest dobrze. W pół godziny docieramy na miejsce, więc znów mamy dobrą godzinę zabawy na boisku zanim pójdziemy na Eucharystię. Przez godzinę czterdzieści niedowidzących i niewidomych osób naraz biega za jedną piłką! Niby chaos, ale każdy z nich dobrze wie, w którą bramkę ma strzelać, więc jakoś się to rozwija. Aplauz drużyny po strzelonym golu brzmi jak uradowana publiczność na trybunach! Oczywiście są też ofiary. Niewielkie na szczęście - dwa stłuczenia - ale dyspanser i tak trzeba będzie zaliczyć. Najważniejsze jest to, że każdemu cieszy się buzia. Jednego z goli strzela Emmerance, poszkodowana we wczesniejszej, zawzietej walce o piłkę i z radości na chwilę zapomina o strasznym bólu.
I jeszcze do tego na koniec Eucharystia w kinyarwanda! To miła niespodzianka, bo zazwyczaj jest po francusku. Co więcej, księża marianie udostępniają też dzieciakom bęben, jedna z dziewczynek, Francina, intonuje pieśni, więc oprawa muzyczna jest pierwszorzędna. Wracając z Nyarushishi ocieramy się o tropikalną burzę - na szczęście na czas udaje nam się schować w internatach. Jemy obiad w towarzystwie żywiołu szalejącego za oknem (pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego rzeczywiście za oknem, a nie za szkłem telewizora).

Jest dobrze. Jestem szczęśliwa, kiedy oni są. Regis dostał od adopcyjnych rodziców małą empetrójkę i przyszedł prosić o pomoc w uruchomieniu. Wgrywam mu tam jedyny fajny album, jaki mam na dysku - będzie tego słuchał na okrągło do czasu, kiedy wgram mu całą resztę, którą dosłała mi Miss. Najpierw sama muszę to przesłuchać, bo mam wrażenie, że na niektóre teksty jest jeszcze za młody. Zanoszę Regisowi jego własność i przy okazji pytam o Bruna. Bruno też ma empetrójkę, ale podobno "coś się z nią stało". Otóż stało się - zniszczyły się słuchawki. Tak się składa, że przypadkiem wzięłam ze sobą do Rwandy dwie pary słuchawek, których w ogóle tu nie używam, bo o sprzęcie do odtwarzania zapomniałam. Właściwie to zrobiłam to celowo, i trochę teraz żałuję. Przed wyjazdem myślałam sobie: jadę do Afryki, będę słuchać Afryki. Nie będę zagłuszać jej muzyki tą przywiezioną ze sobą. I dobrze - uwielbiam słuchać Afryki. Ale teraz, po miesiącu pobytu wiem, ze tamtej też mi brakuje. Uświadomiłam sobie to mając w uszach dopiero co wgranego Matisyahu na regisowy sprzęt.
Ale wracając do słuchawek: jedna z tych par, które przywiozłam to pozostałość po telefonie, który kiedyś bezmyślnie położyłam na dachu samochodu... Wielu z Was zna tę historię. A zatem, pozbędę się go do reszty. A Bruno będzie wniebowzięty.

Biedny Bruno - w sobotę obiecałam mu, że przyjdę do niego z tymi słuchawkami. Poszłam dopiero dziś...  Wiem, że na mnie czekał, bo gdy przyszłam, odtwarzacz miał schowany w kieszeni. Słuchawki pasują, ale niestety przekłamują dźwięk. Jutro sprawdzę te drugie.
Za każdym razem gdy odwiedzam internat chłopców oplata mnie wianuszek czwarto- i piątoklasistów. Głaszczą mnie po rękach, po włosach, przytulają się. Trochę dlatego, że zazwyczaj rozchodzi się o jakiś ciekawy sprzęt. I dlatego też, że po prostu tego potrzebują.


Ps 85,9
Chciałabym słuchać tego, co do mnie mówisz
Ogłaszasz pokój nam, tutaj
Niech się nie stają znów nierozsądni ci, co za nich odpowiadają.

1 komentarz:

  1. Weruś, jakby Ci brakowało muzyki to pamiętaj o serwisie Spotify :)

    OdpowiedzUsuń