piątek, 14 lutego 2014

Maluszkiem do parku

Czwartek - the day off. Zaczęłam go od Eucharystii - w końcu udało mi się wstać! Dobrze trafiłam, bo była kolej naszych dzieciaków na śpiewanie. Śpiewają na zmianę z męską szkołą "zielonych sweterków" (o nich innym razem, może trochę się uzbiera). Jeśli uda mi się wstać znowu i trafię na tych drugich, będę miała okazję porównać. Nasza zgraja śpiewa bardzo mile dla ucha, wtóruje jej tamtam a całość intonuje jeden głos, należący zapewne do którejś z nauczycielek lub wychowawczyń. Nie widziałam, bo za daleko siedziałam. Jeszcze zobaczę. Jeśli wstanę.
Był plan, żeby wyjechać o wpół do ósmej. W Afryce realizacja założonych planów rządzi się swoimi, totalnie nieeuropejskimi prawami (choć południowcom z naszego kontynentu do Afrykańczyków niewiele brakuje). Widocznie udziela się to tu także Europejczykom, albowiem żaden autochton w podróż z nami się nie wybierał, a i tak wyjechaliśmy z godzinnym opóźnieniem. Do jazdy zaprzęgliśmy Maluszka - siostry mają tu poza Toyotą, którą obsługuje Niunio (choć Marcin tez miał już tę przyjemność), jeszcze jeden samochód, niejeżdżony podobno od roku. Maluszek to Suzuki Jimny, dużo, dużo mniejszy od Toyoty (stad jego imię), ale na ruandyjskich drogach radzi sobie całkiem nieźle. Początkowo przy odpaleniu wykazał niedyspozycję akumulatorową, ale przy odpowiednim potraktowaniu odpowiednimi kabelkami odpowiednio zaczął pracować. Celem naszej podróży był park narodowy Nyungwe - naturalna puszcza tropikalna oddalona od nas o jakieś 100 km. Dotarliśmy na miejsce koło południa. Wdrapaliśmy się po schodkach do bazy wypadowej na park, gdzie zostawiliśmy każdy po 60 USD... Trochę bolało, ale skoro już przejechaliśmy taki kawał - wierzcie mi 100 km w tutejszych warunkach, jest jak 300 w do-tej-pory-nam-znanych. A zatem TAKI kawał drogi tylko po to, żeby pocałować klamkę? No, nie. Poza tym kusiły nas małpy, no i most:
To nic, że na wejście do parku czekaliśmy półtorej godziny, które w założeniu miało być piętnastoma minutami. W myśl zasady, że to Afrykańczycy mają czas, a my Europejczycy mamy zegarki, piętnaście minut zamienione w półtorej godziny tylko nam zrobiło różnicę. Ostatecznie małpę (blue monkey) widzieliśmy całą jedną gdzieś wysoko w koronach drzew. Za to ciekawie było jej posłuchać jak nawołuje swoje stado - niesamowicie dziwny to dźwięk, który ciężko opisać; na moje ucho brzmiał bardziej jak spreparowany niż pochodzący od żywego stworzenia. Potem, w drodze powrotnej, na poboczu widziałam jeszcze dwie niebieskie myśląc najpierw, że to koty (koty!?). Podobno lubią przesiadywać na asfalcie w oczekiwaniu na jakichś naiwnych turystów, co to poczęstują je bananem. Bananów nie mieliśmy, bośmy nie są naiwni (a tak po prawdzie, to nikt nas nie uprzedził!). No a most... Były trzy - pierwszy przyprawił mnie o lekki niepokój, gdyż trząsł się tak i gibał na prawo i lewo, że wydawało mi się, iż w końcu mocniej gibnie się na którąś ze stron, a potem, zgodnie z prawem grawitacji wyląduję gdzieś w tropikalnych chaszczach, siedemdziesiąt metrów niżej i, co gorsza, nikt mnie potem nie znajdzie, bo - mądra - się ciuchami w puszczy maskuję. Ale z następnymi jakoś już poszło.
Do Kibeho wracaliśmy inną, dużo krótszą drogą, ryzykując, że możemy utknąć na którymś z mostów. W rzeczy samej - natknęliśmy się na naprawę jednego, a właściwie rekonstrukcję poprzedniego. Było trochę strachu, bo żeby przejechać, musieliśmy użyć tymczasowego mostu-prowizorki (tak jakby wszystkie mosty w Afryce nie były prowizorkami...), który poprzedzało wielkie błoto. Mieliśmy szczęście, bo tego dnia nie padało wiele, więc błoto było "przejezdne". Wystarczyło przełączyć Maluszka na napęd na cztery koła, włączyć dodatkową redukcję i poszło. A droga, którą wybraliśmy na powrót, poza tym, że dużo krótsza, była też o wiele ciekawsza - piękne widoki i duuuuużo wioseczek, a w nich masa mieszkańców pozdrawiających nas i krzyczących w naszą stronę, żeśmy są biali, jakbyśmy co najmniej nie byli tego świadomi. :)

1 komentarz:

  1. chyba 60 USD w Afryce to dla tamtejszej gospodarki też jak 180 USD w "do-tej-pory-nam-znanych" warunkach! przynajmniej im PKB wzrośnie! do twarzy Ci z tym mostem, barwy takie maskujące (małpy też pewnie narzekały, że nie pooglądały sobie europejskich turystów, bo się oni w zieleń poubierali...)

    dużo sił Ci tam!
    Pa!

    OdpowiedzUsuń