sobota, 30 stycznia 2016

Powroty

Jako pierwsi pojawili się nasi bracia albinosi: Jackson, Silver i Egide. Przyjechali z tatą i wszyscy troje wyglądają jak jego nieco mniejsze wersje. Trzeba ich było porządnie wyprać i wyszorować, łącznie z tatą. To było dwa dni temu.
Wczoraj przyjechała Francine. I nasze zezujące sistrzyczki: Delphine, Renatha i Maryśka.Wczoraj też okazało się, że mały Egide niestety ma malarię.
A dziś to się już posypało. Sandra, Krysia, Anitha, Carole Ester, Pączki, Agnes, Eveline...już sama nie pamiętam. No i jeszcze Niespodzianka, o której za chwilę.
A w ogóle to powinni zacząć przyjeżdżać jutro! No.

Pisałam ostatnio o paczkach z kawą, które dostaję. Ale są też i bez.
W nich najczęściej można znaleźć przede wszystkim dużo zaskoczenia. I zapewne sporą dawkę dziecięcego szczęścia. Zapewne, gdyż jeszcze nie zdążyłam się o tym przekonać. Wszystkim, którzy poruszeni historią naszej Didianki wysłali jej na pocieszenie różne drobiazgi, winna jestem wyjaśnienie. I przepraszam, że nie pisałam o tym wcześniej.
Didi niedługo przed Świętami Bożego Narodzenia pojechała do domu. Wszyscy mamy nadzieję, że rzeczywiście go tam odnalazła. Jej mama zadzwoniła któregoś dnia i powiedziała po prostu, że można ją przywieźć. No i pojechała. Paczuszki dla Małej, które dotarły do nas już po jej wyjeździe, przechowywałam z nadzieją, że wróci i bardzo się nimi ucieszy. No i wróciła! Właśnie przed chwilą ją wyprzytulałam na powitanie. Wygląda na szczęśliwą. Co więcej - jest z nią jej mama z może-dwumiesięczną siostrzyczką, której przychodzenie na świat było najprawdopodobniej przyczyną wcześniejszych nieporozumień i braku kontaktu. Chyba jakoś wszystko się poukładało! Będę jeszcze tylko musiała wymyślić sposób, jak przekazać Didi prezenty, gdyż dzieciaków coraz więcej - w najbliższy wtorek nareszcie zaczyna się szkoła!

Jakieś pomysły? :)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Paczki z kawą

Rwandyjską kawę wysyłam do Polski jak tylko jest jakaś okazja, bo dobra. Podobno lepsza niż Lavazza. Z Polski natomiast przysyłają mi aromatyzowaną arabikę z Kwidzyna. Bo niektórzy tu w Rwandzie, w kraju kawą sypiącym (bo raczej nie płynącym), za taką właśnie tęsknią. Poza tym w kawie wciąż dobrze przesyła się prezenty urodzinowe. Dziś w końcu dostałam i odpakowałam. Nadawcom-sprawcom-rozdawcom dziękuję! I tęsknię.

Niech te kawowe paczki będą też pretekstem do napisania czegoś więcej. Rzadko to ostatnio robię i dotarło do mnie, że mi tej "aktywności" brakuje. Jakoś za szybko żyję. Prawie nie mam czasu na postój i głębszą myśl. A może nie o szybkość tu chodzi, ale powierzchowność. Tak właśnie. Prześlizguję się po powierzchni.

Ale w końcu dostaję prezent od Boga. W poszukiwaniu czegoś w-danej-chwili-niezbędnego, natrafiam na kartkę sprzed kilku lat od Bliskiej Osoby. Nie miałam pojęcia, że mam ją tu ze sobą. Właściwie, to już praktycznie w ogóle zapomniałam, że ją dostałam. Czytam i uświadamiam sobie, że bliskość była kiedyś bliższa. Teraz, może też trochę za sprawą fizycznej odległości, nosi znamiona dalekości. Niemal natychmiast zabieram się do odpisywania. Nie chcę tego stracić. Odpisuję na kartkę sprzed lat. Adres znam. Jak własny.

Dzisiejszy dzień był inny od reszty.
Każdy dzień zaczynam od Uczty. Codziennie rano jem z jednego stołu z tymi wszystkimi, którzy tak jak ja, czują głód. Jesteśmy tacy różni, tacy inni. I tacy jedno. Ten stół nas jednoczy. Przy nim przestaje mieć znaczenie to, czy masz na nogach buty. I czy może umiesz pisać. Albo czy kiedykolwiek byłeś poza granicami swojej wioski. I jak daleko zaszedłeś. Czy jesteś ofiarą, czy może oprawcą.
Dzisiejszy dzień był inny od reszty.
Dziś nie poszłam do stołu. Zaspałam.
I paradoksalnie dobrze się stało.
Bo zatęskniłam. Poczułam brak.
Potrzebowałam go poczuć.

Dzisiejszy dzień był inny. Przynajmniej trzy razy dziś zatęskniłam.




Trzy słowa najdziwniejsze

Kiedy wymawiam słowo Przyszłość,
pierwsza sylaba odchodzi już do przeszłości.

Kiedy wymawiam słowo Cisza,
niszczę ją.

Kiedy wymawiam słowo Nic,
stwarzam coś, co nie mieści się w żadnym niebycie.
/Wisława Szymborska/


czwartek, 7 stycznia 2016

o tych zza muru

Znam już niemal każde z imienia. Nazywają mnie przyjaciółką, albo po prostu mówią do mnie po imieniu.
Na szczęście już prawie nigdy nie słyszę skierowanego w moją stronę "umuzungu".
Ich sympatię zjednałam sobie kolorem skóry (a jakże) i cukierkami (rzecz jasna).
Teraz staram się nauczyć moich małych przyjaciół, że w naszych spotkaniach wcale nie chodzi o rozdawanie słodyczy. Że warto być miłym dla innych, pozdrowić, uśmiechnąć się, wziąć za rękę i kawałek podprowadzić. Że można się z nami pośmiać tak bezinteresownie - tak, jak to one same robią między sobą, naturalnie.
Trudne to.
Bo one są takie urocze, że czasem nie mogę się powstrzymać. I znowu dostają po cukierku.
Dzieciaki z Agateko.
Ale powoli do przodu.
Walka trwa. :)









wtorek, 5 stycznia 2016

do Kibeho

Na drogę weź:
różaniec
i swoje grzechy.
wystarczy.
I tak będzie ciężko.

Taką radę dostałam od Brata Zdzicha.
Każdy z nas wziął jeszcze spory zapas wody, który i tak ostatecznie okazał się niewystarczający. I trudności innych, aby było im choć trochę lżej.
I poszliśmy.
Z Butare do Kibeho.
Taka pielgrzymka do domu. Międzynarodowa dodam. Polsko-słowacko-rwandyjsko-kenijsko-kanadyjska.
Trzydzieści kilometrów po tej rdzawej ziemi nieśliśmy nasze i innych ciężary.
I modliliśmy się językami. Sześcioma.
Tak było w połowie listopada.

A pod jego koniec do Kibeho pościągały tłumy na największe lokalne święto - rocznicę objawień Matki Słowa. Znów międzynarodowo.
Była wigilijna procesja ze świeczkami, w błocie i ze spływającym w ciemnościach woskiem.
Były kongijskie tańce na scenie na cześć Bohaterki.
I patchworkowe oczekiwanie na główne uroczystości dnia następnego.

Na sam koniec grudnia natomiast powtórzyliśmy pieszą drogę z Butare do Kibeho. Tym razem w towarzystwie ponad dwustu pięćdziesięciu innych młodych ludzi z Afryki i Europy. Przyjechali z Ugandy, Kongo, Burundi, Tanzanii i Kamerunu, żeby wspólnie z nami, Rwandyjczykami, Polakami, Słowaczkami i Niemkami, modlić się o pokój.