czwartek, 23 lipca 2015

psi los

Chyba gryzą mnie pchły.
Takiej ilości jak dziś na jednym zwierzu jeszcze nie widziałam. A zwierze były dwa.

Poznajcie Chudą i Czarną:



dwie suczki, które dziś odwiozłam do sióstr do Muganzy. Poznajcie i pożegnajcie.
Chuda i Czarna (imiona robocze nadałam przed chwilą, w zasadzie wyjechały od nas bez imion) to córki naszej Suńki, około trzymiesięczne (nikt mi tu nie jest w stanie powiedzieć kiedy dokładnie przyszły na świat). Zdążyłam się już do nich przyzwyczaić (mimo tych ilości pcheł) i smutno mi, że zostały oddane. Tym bardziej, że wiem, jak tu w Rwandzie zwykło się psy traktować. A z tego co się zorientowałam, one chyba nie miały trafić do sióstr w Muganzie, jak pierwotnie myślano, tylko do "kogoś, kto się sióstr pytał, czy nie ma gdzieś jakichś psów do oddania". A że u nas były, no to zawieźliśmy. W ogóle to siostry-z-Muganzy były dziś w Muganzie tylko teoretycznie (jedna w Kigali, druga nie-wiadomo-gdzie), bo psy przejął ode mnie jakiś człowiek, dopytując tylko, czy to na pewno są females.
Jak zwykle byliśmy atrakcją dla miejscowych (a było tam u sióstr bardzo tłumnie) - my - abazungu -  i to jeszcze z psami, z którymi obchodzimy się jak z dziećmi. Najpierw zostałam wyśmiana w momencie wycierania futra brudnego od psich wymiocin (pierwszy raz samochodem po wertepach i zakrętach z prędkością dochodzącą do 80km/h - trudno się im dziwić, że ciężko znosiły podróż!), a następnie, kiedy chciałam dać im po tej ciężkiej podróży pić (przywiozłam swoją wodę!). Nie mogłam ich jednak znaleźć, bo człowiek, który je odebrał już gdzieś z nimi zniknął.
Więcej już ich nie zobaczyłam. Nie wiem gdzie trafiły, czy tę wodę dostały, czy ktoś je jeszcze kiedykolwiek pogłaszcze... Tu się psów nie głaszcze. Tu się je ewentualnie kopie.
Ta trudna relacja między człowiekiem a psem ma związek z tym, co działo się na tych terenach przeszło dwadzieścia lat temu. Wszędzie ludzkie zwłoki.
I watahy wygłodniałych psów.




W miocie z Chudą i Czarną były jeszcze trzy psy. Jednego z nich siostry podarowały zaprzyjaźnionym muzułmanom - rodzinie naszego Ashilafu z preparatory, która na zakończenie Ramadanu przyjechała w odwiedziny, przywożąc ze sobą ogromne ilości jedzenia dla wszystkich przedszkolaków. Trafił w dobre ręce.
A dwa pozostałe ciągle są z nami. Bogusław vel "Klocuszek"(na zdjęciu po lewej) oraz jego brat wciąż-bez-imienia, ale z charakterystyczną, złamaną końcówką ogona. Tęskniące za siostrami:

Na razie z nami zostają, więc o nich jeszcze innym razem :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz