wtorek, 1 kwietnia 2014

po omacku, po ciemku

Kjub wyjechał. Wieczorem w sobotę odwieźliśmy go na lotnisko, samolot miał w pierwszych jeszcze-nocnych godzinach niedzielnych. Stworzyłyśmy swoisty komitet pożegnalny: pięć kobiet, w tym jedna siostra zakonna. Tak samo żegnałyśmy Marcina miesiąc temu, machając mu i czekając, aż zniknie nam z pola widzenia. Przy okazji na lotnisku zawsze zaliczamy dobrą, nocną, afrykańską kawę i lody, które tu w Rwandzie należą do rzadkości. Nic więc dziwnego, że mamy mocną-nocną ekipę! ;) (Ja tym razem piłam herbatę, bo po poprzedniej kawie nie czułam się najlepiej, szczególnie na ostatnim odcinku drogi powrotnej, między Butare a Kibeho, gdzie podrzuca pod sufit i wytrząsa wnętrzności).

No i zostałam sama na ceramicznym posterunku. Tydzień temu odebrałyśmy z Anią paczkę ze szkliwem i pigmentami, więc w końcu zacznę się trochę bawić kolorem. Będę miała na to teraz więcej czasu i swobody, gdyż jutro zaczynają się w Rwandzie wakacje po pierwszym trymestrze i nasze dotychczasowe zajęcia z nauczycielami zostają zawieszone. Wszystko wróci do normy prawdopodobnie po świętach.
Wczoraj zrobiłam już pierwsze mieszanki kolorystyczne i próby z nich czekają teraz na wypał.

Zosia obiecała jeszcze dzieciakom ostatnie bieganie poranne przed wyjazdem na wakacje. Otóż busy odwożące dzieci zabierają je jutro o 6:00, a zatem, aby było bezpiecznie, na bieganie umówiliśmy się na 5:00. O tej porze jest oczywiście jeszcze ciemno, co naszym dzieckom wielkiej różnicy nie zrobi, bo całe życie mają w ciemności. Jeśli w ogóle niektóre z nich widzą, to bardzo niewiele. Dla mnie natomiast - tej dla której wzrok jest zmysłem numer jeden - będzie to kolejna okazja do próby odnalezienia się w ich sytuacji. Kolejna, gdyż mam już za sobą ciekawe doświadczenia pracy z gliną bez użycia wzroku. Poznaję także powoli alfabet brajlowski, choć w tym wypadku zdecydowanie używam wzroku - prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie czytać przez dotyk.
Przynajmniej póki będę widzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz