poniedziałek, 5 maja 2014

exotic wedding ceremony

Dane mi są tutaj do przeżycia naprawde bezcenne momenty.

W sobotę byłyśmy na ceremonii ślubnej Donathy - jednej z animatorek pracujących w naszych internatach. To świetna sprawa móc uczestniczyć w takiej uroczystości. Choć momentami było nudno, bo duża część całej imprezy polegała na wykłócaniu się przez rodziny państwa młodych, w szalenie zrozumiałym dla nas języku kinyarwanda, o to, czy warto ich ze sobą łączyć i przerzucaniu się argumentami za i przeciw. Jednak trzeba przyznać, iż była to niepowtarzalna okazja, żeby zobaczyć jak ten element życia odbywa się tutejszej kulturze. Na nasze szczęście siedział obok kolega Donathy i starał się mniej więcej tłumaczyć, co aktualnie jest mówione, więc nie było tak najgorzej. Każdorazowa wypowiedź obu stron kończyła się popijaniem piwa z sorgo, z wielkiego wiadra stojącego na środku sali. 
Przegadywanie całej sprawy trwało dobrze ponad godzinę. To tutejsza tradycja - pozostałość po czasach małżeństw aranżowanych, kiedy to ożenienie syna lub wydanie córki za mąż musiało się opłacać. Kiedyś za żonę płacono krowami - im cenniejsza dziewczyna, tym więcej sztuk bydła (słyszałam, że za Natalię, jedną z naszych wolontariuszek, ktoś już proponował 17! :)). Teraz dalej płaci się "krową", jednak już tylko z nazwy i atrybutów pasterskich. I tak właśnie rodzina Donatki dostała motykę do przygotowania pola pod uprawę trawy słoniowej; sierp do ścinania owej trawy; maczetę do cięcia jej na kawałki; miskę na wodę, żeby krowa miała z czego pić i kanister na mleko. Wszystko to, co przy krowie potrzebne. A po samej krowie ani śladu.
Gdy rodziny dobiły już targu, przedmiot owego targu, czyli nasza Donatka we własnej osobie, wraz ze swoim orszakiem druhen, mógł pojawić się na horyzoncie. A wyglądał iście zjawiskowo:
Orszak przyniósł prezenty, które następnie Pani Młoda rozdała najważniejszym członkom rodziny swojego męża. Kapelusz i laska tradycyjnie powedrowały do teścia.
Na koniec jeszcze małżonkowie nawzajem obdarowali się różańcami i zegarkami, oraz Pan Młody wręczył swojej ukochanej pierścionek. No i można było zacząć świętować.






A z wielkiego wiadra mogli pić już teraz wszyscy, niekoniecznie zaproszeni, goście. I niekoniecznie przez własną rurkę. :)
Świętowanie trwało stosunkowo krótko, a całość zakończono wspólną modlitwą. Na koniec była jeszcze chwila czasu na życzenia i gratulacje.
Prezent od wolontariuszek

Gratulacje



Pan Młody, zaraz po skończonej uroczystości udał się samochodem na północ Rwandy, skąd pochodzi, a Pani Młoda spacerkiem wróciła do domu. Następny etap w sierpniu - uroczystość kościelna, po której małżonkowie razem zamieszkają.

:)

3 komentarze:

  1. To piwo wygląda jakoś tak...;) Piękna Pani Młoda!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczególnie apetycznie nie wygląda, to prawda :) To przez warstwę sorgo unoszącą się na powierzchni. Ale jest bardzo lubiane przez tutejszą ludność, przez niektórych uważane nawet za najlepsze piwo na świecie! Ja nie odważyłam się spróbować... Próbowałam za to piwa bananowego - i muszę przyznać, że jedynie jego nazwa mi się podoba ;) ale cśiiiiiiiii... przyznaję się tylko po polsku ;)

      Usuń
  2. a ja bym chętnie przeczytał zapis tej rozmowy handlowej ponad godzinnej, jej :)

    B.

    OdpowiedzUsuń